Gdzieś między tango a mate, czyli pierwsze wrażenia z Argentyny

Buenos Aires – faktycznie boskie?

Gdy wybierałam Buenos Aires na początek mojej kilkumiesięcznej podróży, nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Ot, punkt przesiadkowy w drodze do Patagonii. A zupełnie przy okazji – większe miasto, gdzie można jeszcze pozałatwiać ostatnie rzeczy – coś znaleźć, coś kupić, coś wydrukować. Gdzieś w środku jednak czułam, że Buenos Aires może mi się bardzo spodobać. Może to przez pozytywny obraz Argentyny, jaki zawsze miałam, a może zaufanie do Maanam. W każdym razie nie pomyliłam się. Razem z Martą, moją travel buddy na najbliższych kilka miesięcy, spędziłyśmy tam tydzień nie nudząc się ani przez chwilę. Był to w dodatku tydzień dość aktywny, zarówno pod kątem turystycznym, jak i rozrywkowo-muzycznym – bo Buenos to miasto, które żyje muzyką! Początkowo miało to być dziesięć dni, ale trzy uszczknęłyśmy na szybki wypad nad wodospady Iguazu. Ale nie o tym.

Przez cały tydzień w Buenos Aires mieszkałyśmy u naszego couch surfingowego hosta Juana. Jeszcze na lotnisku w Barcelonie poznałyśmy Jessikę, mieszkającą w Australii Hiszpankę. Skontaktował nas właśnie Juan, połączywszy fakty o naszych lotach. I tak, po tym jak wylądowałyśmy razem i udałyśmy się z lotniska pod ten sam adres, przez cały tydzień byłyśmy niemalże nierozłączne. Jessi ma 34 lata i korzysta z życia pełną gębą. Zdążyłyśmy się naprawdę solidnie zakumplować. Nasz trzyosobowy dream team będzie się przewijał gdzieś w tym poście i na zdjęciach. Jessica, poza ogromną dozą ekstrawertyzmu i gadulstwa, miała zmysł organizatora, dzięki czemu nasze zwiedzanie miasta nabrało jakiejś kosmicznej dynamiki. Ale to dobrze, bo dzięki temu dużo się nauczyłam i mogę Wam trochę o tym poopowiadać.

La Boca

Niesamowitą dzielnicą Buenos Aires jest niewątpliwie La Boca. Dziś jest tu typowo turystycznie – kolorowe uliczki wypełniają tłumy gringos, a z każdej strony historycznych conventillos błyskają masowo produkowane pamiątki. „Od progu” dzielnicy, tj. przy kawiarni Havanna na początku słynnej El Caminito, wita nas wymalowana tancerka. Za 5 amerykańskich dolarów zapozuje z naiwnym turystą do zdjęcia. Tu i ówdzie można dojrzeć pokaz tango, ale raczej w formie restauracyjnej pokazówki. Wiadomo, wciąż to miłe dla oka – ale jeśli ma się okazję, to zdecydowanie warto taki pokaz zobaczyć na Plaza Dorrego w ukochanym przeze mnie San Telmo.

La Boca staje się jednak ciekawa w miarę wgłębiania się w jej historię. Dzielnicę wnosiły ręce osiedlających się tu europejskich imigrantów, przybywających głównie z Genui. Typową zabudowę dzielnicy są conventillos, czyli rodzaj wspólnot mieszkaniowych, na które składał się wynajmowany przez jedną rodzinę pokój oraz dzielone przez wielu najemców części wspólne. Były popularne w XIX w., gdy masowo napływali tu nowi imigranci, a brakowało miejsca na nowe zabudowy. Conventillos budowano z lichych materiałów, typowo z drewna i blachy, a zabezpieczeniem przed częstymi powodziami miało być wznoszenie domów na podwyższonych kondygnacjach, przypominających antresole. By dodać im życia, malowano je resztkami przywiezionych przez marynarzy farb. Nie zawsze wystarczało ich jednak na pokrycie pełnej fasady, stąd właśnie piękne, kontrastujące połączenia różnych barw.

Kolorowe blaszane fasady, ozdobne tablice i antresole to elementy charakterystyczne dzielnicy La Boca

Najbardziej chyba jednak w La Boca zaimponował mi fakt, że dzielnica ta była kiedyś… niezależną republiką! Pod koniec XIX w. klasa robotnicza buntowała się przeciwko niskim zarobkom i kiepskim warunkom życia. Zapanował bunt, ogłoszono powstanie republiki. Przez chwilę w dzielnicy zawisły flagi Genui, gdyż to właśnie osiedleńcy z tamtych rejonów byli głównymi sprawcami całego zamieszania. Nie trwało to jednak długo – już po 4 dniach ówczesny prezydent Argentyny Julio A. Roca wraz z armią osobiście pojawił się w dzielnicy i poopuszczał wszystkie flagi, kładąc kres krótkotrwałej republice. Wydarzenia te jednak położyły w pewien sposób podwaliny ruchów socjalistycznych w Argentynie. To właśnie La Boca wybrała do kongresu pierwszego na kontynencie pro-socjalistycznego kandydata, Alfreda Palacios.

La Boca była przez chwilę autonomiczną republiką! Na pamiątkę pozostało oldschoolowe boisko do kosza 😉

San Telmo

Może to skutek tego, że właśnie tutaj zamieszkałyśmy przez tydzień. A może to nie ma żadnego znaczenia. Bądź co bądź, San Telmo zostało bezkonkurencyjnie moją ulubioną dzielnicą Buenos Aires. Tutaj też można się natknąć na kilka conventillos, ale w zupełnie innym stylu niż w La Boca. San Telmo należało kiedyś do arystokracji – dlatego prowizoryczne chaty z falistej blachy ustąpiły tu miejsca murowanym, secesyjnym budynkom. Wybuch żółtej febry z końca XIX w. zmusił jednak bogate rodziny do przeprowadzki w północne części miasta, między innymi do dzisiejszej Recolety. Posiadłości wynajmowano więc nadciągającym z La Boca robotnikom. Co prawda ich standard życia się poprawił, choć nadal zmuszeni byli cisnąć się po kilka rodzin w jednej posiadłości. Do dzisiaj niektóre domy skrywają przepiękne, przestronne patia – takie jak to, na które zawędrowałyśmy. Spacerując tam popołudniem, tuż przed złotą godziną, czułam się trochę, jakby ktoś mnie przeniósł gdzieś w środek akcji „Cienia wiatru”.

Znudzona ciągłym fotografowaniem Marta przetestowała już chyba wszystkie ławki w mieście
…choć spodobało jej się pozowanie z Jessiką
San Telmo i jego patia to chyba najbardziej urokliwa część miasta, zwłaszcza późnym popołudniem

O ile San Telmo jest bezwarunkowo czarujące, o tyle wszystko, co skrywa najlepszego, wydarza się w niedzielę. Późnym popołudniem wybrałyśmy się na targ staroci, ale taki, co się ciągnie przez całą calle Defensa, Plaza Dorrego, a później jeszcze wpada w inną boczną uliczkę. Można tam kupić przepięknie szczerbione w tykwie kubki do mate, drewniane łyżki z wyrzeźbiony lamami, albo równie piękne skórzane mininotesiki z konturem Ameryki Południowej, których autorka może napisać atramentem wybraną dedykację. Więc oczywiście, jak sobie postanowiłyśmy, że przez krytyczny brak miejsca w plecaku żadnych pamiątek nie kupujemy, tak zakupiłyśmy i kubeczek do mate, i notesik. Mówię wam, wszystko jest takie autentyczne i piękne, i sprzedawcy tacy uśmiechnięci i nienachalni, że nie da się oprzeć, naprawdę.

Panowie wygrywali muzykę, a obok na scenie pan poruszał laleczkami na sznurkach, imitując ich taniec 🙂
Wśród rękodzieł do kupienia były drewniane łyżki, peruwiańskie poncza…
…oraz ręcznie robione skórzane notesiki, idealne na zapiski z podróży
Artystka wybierze jedną z dedykacji ze swojego zeszytu lub zapyta nas o własną, i napisze ją na okładce

Jakby tego było mało, okazuje się, że targowi staroci na San Telmo towarzyszy porządna fiesta! Będąc tam, widziałyśmy zespoły samba reggae, czyli ulicznych bębniarzy, wystukujących brazylijsko-afrykańskie rytmy tańcząc i posuwając się wzdłuż ulicy. Nie wiem, dlaczego taka muzyka nie jest ani praktykowana, ani nawet znana (!) w Polsce, ale na podobne happeningi można się natknąć w Hiszpanii czy niektórych regionach Francji. Przed zespołem posuwał się tańcząc tłumek ludzi, i to byli tacy energiczni, zadowoleni z życia ludzie! Nie muszę chyba dodawać, że ta spontaniczność i energia bijąca z całej sceny była niesamowicie zaraźliwa. W końcu Ameryka, o którą walczyłyśmy!

Nie spodziewałyśmy się takiej fiesty. Ulicami szła grupa bębniarzy, a przed nimi posuwał się tańczący tłumek!

Recoleta i okolice

Poza La Boca i San Telmo, w Buenos Aires jest jeszcze kilka miejsc, porozrzucanych po różnych częściach miasta, które zrobiły na nas duże wrażenie. Należy do nich El Ateneo. Jest to ogromna księgarnia w budynku powstałego w 1919 r. El Teatro Grand Splendid. Z jakiegoś powodu teatr zamknięto, ale na całe szczęście znaleziono dla tego pięknego wnętrza inne zastosowanie. I chyba ciężko o lepsze! Księgarnia liczy trzy piętra, dwa balkony są odgrodzone operowymi balustradami, wszystko jest cudownie oświetlone, a w głębi zachowana jest scena, teraz przerobiona na kawiarnię! Na suficie widać malowidła, mające symbolizować pokój po zakończonej Wielkiej Wojnie. El Ateno tu i ówdzie mieści niewielkie wnęki z siedzeniami, gdzie można poczytać książkę przed zakupem, albo zanurzyć się w dłuższej lekturze.

El Ateneo to najbardziej niesamowita księgarnia, w jakiej w życiu byłam

Innym bajecznym miejscem jest Cementerio de Recoleta. Tak, Recoleta to właśnie ta dzielnica, do której przeniosły się arystokrackie rodziny po wybuchu żółtej febry. Nie dziwi więc majestatyczność nagrobków, mnogość rzeźb, zdobień i cały ten cmentarny przepych. Na cmentarzu w Recolecie każdy grób to osobne wnętrze, nieraz z uchylonymi drzwiami, do którego teoretycznie można by wejść! Trumny są wystawione, jakby dumnie, na kamiennych wzniesieniach wewnątrz nagrobków. Może obrzydzać wyobrażenie o rozkładających się ciałach, jednak podobno są one dobrze konserwowane i nic takiego nie ma miejsca.

Groby na cmentarzu Recoleta mają formę malutkich pomieszczeń z wystawionymi na zewnątrz trumnami

Kultura Argentyny

…na pewno nie zmieści się w jednym akapicie. O muzyce, tańcu i zwyczajach można by pisać książki! Dużą i ważną częścią kultury Argentyny jest kuchnia, a Buenos Aires daje niekończące się możliwości jej odkrywania.

Przysmaki

Argentyna jest dobrym krajem na gładkie wejście w południowoamerykańską obyczajowość. W kuchni wiele pozycji tak naprawdę zaczerpnięto z europejskich menu, a później ewentualnie z sobą pomieszano. W trakcie rozrastania się miasta, w miarę jak do włoskich imigrantów dołączali Hiszpanie, Francuzi, Niemcy, Polacy i cała reszta europejskich nacji, narodowe dania zaczęły ewoluować. Mieszano przyprawy, dzielono się przepisami. Jak komuś czegoś zabrakło, pożyczało się od sąsiada coś innego. Juan wspominał, że do dziś istnieje w Buenos Aires pizzeria prowadzona przez Hiszpana, a serwowane tam pizze we Włoszech w ogóle nie istnieją.

Włochy i Hiszpania nadają zresztą główny rytm argentyńskiej kuchni. Empanadas prześcigają się popularnością z pizzą, argentyński schabowy nazywa się milanesa, a jednym z typowych dań jest także popularna w północnych Włoszech polenta. Poza tym warto spróbować tutejszych ciasteczek zwanych alfajores, a kawka smakuje najlepiej ze słodkim rogalikiem medialuna. Oczywiście wszędzie powszechne jest dulce de leche, czyli słodka masa powstała jakby poprzez roztopienie naszych polskich krówek. Tyle że występuje w wielu odmianach, a także jako popularny smak lodów. Szczególnie polecam dulce de leche granizado, czyli z kawałkami czekolady. Och, mniam!

Wołowina grzechu warta

No dobrze, ale większości i tak kuchnia argentyńska kojarzy się z grillowanym steakiem. Będąc w Argentynie i bardzo chcąc, można faktycznie wołowiny nie spróbować, ale: po pierwsze, jest dość ciężko, a po drugie – po prostu warto. Nie lubię określać się sztywnymi definicjami, ale na ogół – z wyboru – nie jem mięsa. Myślę jednak, że czasem warto od każdej reguły zrobić odstępstwo, zwłaszcza jeśli prowadzi to do jakiegoś nowego doświadczenia. Otóż tak, jednego wieczoru wybrałyśmy się z Martą i Jessiką na mięsną ucztę – trzy wege/peskaterianki – i absolutnie tego nie żałowałyśmy. Polecona przez Juana restauracja w San Telmo nie zawiodła. Oprócz sielankowej atmosfery, zaserwowała nam świeży, miękki i soczysty kawał bife de lomo – cel wszystkich współczesnych start-upów produkujących roślinne mięso. Zwłaszcza dla nas – Polaków, przyzwyczajonych do kotletów schabowych i drobiu wątpliwego pochodzenia, może to być jak nowa jakość mięsa.

Yerba mate

Osobny akapit trzeba poświęcić mate. To argentyńska świętość! Sztuki przygotowywania, picia oraz ogólnie celebrowania tego napoju uczył nas poznany na couch surfingu Joaquín. Było to ostatniego dnia przed wylotem do Iguazú. Po odhaczeniu atrakcji turystycznych mogłyśmy z czystym sumieniem relaksować się na trawie w parku, popijając wielokrotnie zalewane zioło. Piękna jest tradycja picia mate i to, że szanują ją nawet młodzi ludzie. Istotne są tu poszczególne kroki, od wyboru yerba, poprzez sposób sypania, temperaturę parzenia, a na zwyczaju dzielenia się kończąc. Jeśli nawet hippisowski, z lekka anty-systemowy Joaquín podkreślał znaczenie dobrego termosu dla zapewnienia pożądanej temperatury, to znaczy, że jest to ważne. Od niego też dowiedziałyśmy się, że zakupione przez nas kubeczki (mate) przed użyciem wymagają specjalnego przygotowania (z hiszpańskiego: „wyleczenia”). Należy wyłożyć je zalanym w innym kubeczku yerba i pozostawić przez dwa, trzy dni, aż tykwa porządnie nasiąknie. Wtedy yerba można wyrzucić, a w tykwie przygotować pierwszą mate.

Yerba mate to nieodłączny atrybut większości Argentyńczyków

Joaquín był naszym „mistrzem” mate: był odpowiedzialny za przygotowanie yerba, zalewanie oraz ciągłe dbanie, by napój smakował dobrze. Przed podaniem musiał spróbować, czy mate nadaje się do picia, czy może czegoś mu brakuje. Raz wypity napój zalewa się wielokrotnie, aż smak się „wypłucze”. Mate to pretekst do spotkania w parku, poranna dawka kofeiny (lub też – mateiny!), czy w końcu każualowy napój popijany w drodze do metra. Będąc w Buenos Aires obstawiałam, że co najmniej połowa Argentyńczyków nosi w plecaku yerba, mate i termos. Podróż do Iguazú przekonała mnie, że to chyba zaniżona liczba. Zauważyłyśmy, że wiele osób ma swoje „transportery” mate – przenośne zestawiki na termos i mate. W samolocie do Iguazú siedząca obok nas kobieta pytała stewardessy, czy może swój zestaw trzymać pod siedzeniem. Natomiast spacerując przy wodospadach, co chwilę mijałyśmy Argentyńczyków ze swoimi zestawami. Niesamowite, że chce im się pakować z całym ekwipunkiem w środek tryskającej wody.

Pieniądze i autobusy

Jadąc do Argentyny, zdecydowanie warto zaopatrzyć się wcześniej w gotówkę – dolary lub euro. Bankowe prowizje przy wypłacie z bankomatów są zabójcze – sięgają 10%. Inne mają górne ograniczenie wypłacanej kwoty, tak żeby prowizję trzeba było zapłacić wielokrotnie. Argentyńczycy mają nieciekawą sytuację w kwestii wymiany walut. Na przykład oficjalnie mogą wymienić tylko 200 dolarów w miesiącu, z których w dodatku państwo pobiera sobie prowizję w wysokości 30%. Dlatego w Buenos Aires kwitnie nielegalny rynek wymiany walut. Istnieje szereg nieoficjalnych miejsc, najczęściej kiosków, oferujących usługę wymiany po kursie alternatywnym. Na calle Florida jest od groma nawołujących do tego krzykaczy, którzy po uzgodnieniu kursu prowadzą turystę na tyły kiosku z gazetami, gdzie dochodzi do transakcji. Można dzięki temu ugrać jakieś 17 bonusowych pesos od dolara, co daje około 30% więcej niż oficjalny kurs.

Wisienką na torcie atrakcji w Buenos Aires jest przejażdżka autobusem. Wierzcie mi, warto. Adrenalina może podskoczyć, a na pewno ty podskoczysz nie raz na swoim siedzeniu. Kierowcy prują tak szybko, jak tylko mogą – nie ufajcie czasowym estymatom Google, i tak będzie szybciej. Najlepszym przeżyciem jest zatrzymywanie na przystankach, gdzie kierowca hamuje z impetem jeszcze w biegu z hukiem otwiera drzwi. Mamy podejrzenia, że konkurs na licencję wygrywają ci najbardziej brawurowi, a nie obeznani w przepisach.

Autobusy w Buenos Aires są super. Nie dość, że jazda nimi jest atrakcją samą w sobie, to jeszcze wyglądają tak oldschoolowo!

Podsumowując, Buenos Aires wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Każda dzielnica pełna jest historii, a w samym San Telmo zdaje się, że historią przesiąknięta jest każda restauracja, bar czy kawiarnia. Byłyśmy w barze, którego patio ciągnęło się wzdłuż kilku mniejszych izdebek – niegdyś w każdej z nich mieszkała inna rodzina. Widziałyśmy restaurację, którą z dnia na dzień nagle zamknięto, gdyż nie przynosiła właścicielowi wystarczających zysków – aż do momentu, gdy jej byli pracownicy utworzyli spółdzielnię, by wspólnymi środkami utrzymać ją przy życiu. Przykładów można mnożyć i mnożyć. Do tego wszędzie rozbrzmiewa muzyka, i to dobra muzyka, nierzadko z lekka zapomniane w Polsce funky czy disco. Mam wrażenie, że w Buenos Aires każdy znajdzie coś dla siebie, a już na pewno miłośnicy historii oraz alternatywnej sceny muzycznej i życia nocnego.

Tymczasem ja pożegnałam już to niesamowite miasto i przygotowuję się do kolejnych przygód – tym razem w Patagonii! Bądźcie czujni, bo następny post będzie właśnie stąd. Besos!

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *