Być kowalem własnego spokoju

Czekanie. Na wiadomość, na telefon, na rozwój wypadków. Na kotwicę, którą będzie można zarzucić w tej nowej rzeczywistości. Kwiecień to dla mnie próba cierpliwości, szukanie przesmyków optymizmu w stagnacji. Pstryczek w nos, który na pewno jest po coś, bo przecież wszystko jest po coś. I trochę zmuszanie siebie, żeby „to coś” odnaleźć, bo to w końcu koło ratunkowe w tym jeziorze stagnacji, w którym bardzo nie chcę utonąć. Ciekawi mnie, kto z Was jest takim koronawirusowym rozbitkiem? Ilu takich rozbitków znacie? Dziś, bardziej niż podróżniczką – jestem filozofką i poszukiwaczką. Sensu tego wszystkiego, spokoju i nowego kierunku Monique. I o tym będzie ten tekst.

Jest w nas wszystkich jakiś motor, który pcha nas do przodu. Siedzenie w zawieszeniu nie jest dobre, trzeba działać. Jak się kto zasiedzi, może tylko na tym stracić, bo świat nie poczeka. Konkurencja wypchnie z rynku pracy, a ceny za metr kwadratowy poszybują poza sferę osiągalności. Panem znowu będzie pracodawca. Człowiek nie chce być w tyle, bo straty ciężko będzie odrobić. Miesiąc nieuwagi przełoży się na lata truchtu w tyle za tymi, co nie pozwolili sobie na spauzowanie. Kot będzie patrzył i prychał z pogardą coraz głośniej. Oh, wait… Czemu piszę w czasie przyszłym? Przecież to się już dzieje.

Nie do końca mnie przekonuje ten gorzko-gorzki scenariusz, który nakreśliłam wyżej. Nie uważam, żeby czekanie – aktywne czekanie! – musiało nieść tyle negatywnych konsekwencji. Nie wierzę też, że samo czekanie to negatywny stan. Mało tego – nie wierzę do końca w sam koncept wyścigu. Czy to po mieszkanie z deweloperki w atrakcyjnej dzielnicy, czy to naprawdę fajną pracę. Bardziej przemawia do mnie strategia szukania sobie w tym wszystkim miejsca we własnym tempie, nie prędzej niż wtedy, gdy będę gotowa. A najbardziej to już przekonuje mnie spokój.

No to o co chodzi? Okazuje się, że bardzo łatwo zafiksować się na punkcie czegoś, w co się nie wierzy. Na przykład: nie wierzę, że nie uda mi się wrócić życia na właściwe tory, ale teraz czuję przytłaczającą bezczynność. Albo: nie wierzę, żebym nie miała nic ciekawego do zaoferowania rynkowi pracy, ale niepewność towarzysząca czekaniu wytrąca mnie z równowagi. I uważam, że to absolutnie nie fair w stosunku do siebie samej, bo przecież robię wszystko, co mogę, więc zasługuję na spokój. Niestety spokój nie leci z kranu jak woda (jeszcze!). Trzeba go szukać, jak źródła ropy, ponakłuwać, żeby wytrysnął, i zlać do pojemniczka. Im spokój głębiej ukryty, tym – wiadomo – ciężej go wydobyć. I więcej to kosztuje.

Dlaczego nie możemy być bardziej łaskawi dla samych siebie w trudnych czasach? Dlaczego chwilowy zastój zawodowy traktujemy jak jałowy okres, marnotrawstwo? Czy to wciąż uzasadniony dreszczyk związany z niepewnością, czy już panikowanie? A w ogóle to po co panikować? Niewątpliwie nie będzie już jak dawniej, epidemia zatrzasnęła nam przed nosem drzwi do starej normalności. Ale w tej nowej też da się żyć – i będzie się żyć. Przecież zawsze się układało, więc i teraz się ułoży. Może i czekanie się wydłuża, może i wzrosły wymagania, a konkurencja się zagęściła. Może to banki, a nie szary człowieczek, mają teraz monopol na zaostrzanie kryteriów. Ale przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. Świat, czyli całe rzesze tych szarych człowieczków, stawiły czoła o wiele cięższym sytuacjom. Więc ja nie stawię?

Myślę sobie, ile mam teraz czasu, by robić rzeczy, które lubię albo uczyć się rzeczy, które chciałabym umieć. Przecież czas wolny to marzenie chyba każdego poczciwego, pracującego człowieka. Gdy wyjeżdżałam w podróż, zgoła inaczej wyobrażałam sobie mój powrót. Będę mieć czas, by sobie tę podróż poukładać w głowie. Skatalogować wspomnienia. Wybrać zdjęcia. Napisać teksty. A przede wszystkim – przełożyć radość podróży na życie po podróży. A jakoś ciężko mi odnaleźć w tym czasie spokój i wykorzystać go tak, jakbym chciała. Wciąż szukam zaworka, który będę mogła zakręcić i zatrzymać strumień obaw i dziwnych myśli, których dawno już nie powinno tam być. Czy Wy znaleźliście już swoje zaworki?

Piszę ten tekst trochę dla mnie, a trochę dla tych z Was, którzy są niesłusznie zbyt surowi dla samych siebie. Nawet mimowolnie. Nie namawiam do bezczynności, ale raczej do aktywnego, lecz spokojnego przeszukiwania puli naszych ograniczonych teraz możliwości. W czasach, gdy największym projektem jest montaż balkonowej moskitiery, bądźmy dla siebie łaskawi. Zasługujemy wszyscy na odrobinę autoafirmacji. A przede wszystkim – odnajdźmy w tej niepewności czas dla nas samych. Właśnie tak – nie przeciwko nam, ale dla nas.

Comments

  1. Bijons

    Hej! Dla jednych korona jest przestojem, czy też walką z niepewnością, ale mnie jest ona po prostu uświadomieniem tego, że nie zawsze będziemy mogli sobie życie zaplanować. Albo rok, albo w sumie tydzień. Chorób, wypadków czy właśnie pandemii nie bierze się nigdy pod uwagę, planując wesela czy wakacje odruchowo sięgamy po ten optymistyczny scenariusz. I chwała nam za to, ponieważ jestem zdania, że nie można się ciągle umartwiać “na zapas”, ale aktualny czas to po prostu przewartoświowanie tego, co uważaliśmy w życiu za ważne. Myślisz, że nie dasz rady usiedzieć w domu jednego dnia bez ludzi? Oto dowód że dasz radę nawet miesiąc. Wydajesz pół wypłaty na ubrania? Kwiecień był mesiącem dresów, więc i tak sukienki poszły w kąt. Urodziny? Czas docenić telefony od bliskich.
    Ten miesiąc to taki trochę dialog z urzędnikiem, który zwyczajnie odmawia Ci tego, o co prosisz. stoisz w kolejce, ściskając swoje plany nerwowo w ręku, pokazujesz co masz ale… nie! Owszem, docenia to że masz plany i odłożony budżet ale aktualnie to nie jest możliwe. I koniec, bez dyskusji. Bo z kim chcesz dyskuować?
    Ostatnio przeczytalam też ładny tekest o tym, że życie to taka gra w karty – każdy z nas podchodzi do stołu w swoim czasie i gra tym, co ma na stole. Także grajmy najlepiej jak umiemy, licząc że następne rozdanie będzie lepsze:)

    1. Post
      Author
      Monika Stadnicka

      Pełna zgoda! Przygotowywanie scenariuszy kryzysowych zostawmy politykom. My natomiast musimy nauczyć się improwizacji i spontanicznej adaptacji. Dzięki za metaforę gry karcianej, podoba mi się 🙂 czas popatrzeć w karty i pogłówkować!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *